No więc sprawa wygląda tak, że nie mam stażu jak co drugi teraźniejszy gimnazjalista, że pale kilka lat i wale rame dziennie, na szczęście. Zacząłem palić papierosy głównie przez imprezy i baty. W sumie od września już mogę nazwać sie palaczem, bo pół ramy dziennie to w sumie już nic specjalnego (choć wiem że to i tak nienajgorzej). W zeszłym tygodniu byłem od poniedziałku we Wrocławiu, na 2 dni. Pojechałem tam z jedną paczką papierosów i z założeniem że ma mi ona wystarczyć. Pech chciał że dzień wcześniej paliliśmy u ziomeczka na balkonie i trochę się przeziębiłem. Nic sobie co prawda z tego nie robiłem bo wolałem się rozchorować niż odpuścić Wrocław. Na miejscu jak zwykle zajebiście, udane jazdki, spoko klimat, a u kumpla który mnie nocował spontan domówka. Nie będę opisywał co się tam działo bo i tak już dośc zszedłem z tematu. No więc Wrocław mnie tym razem przerósł. 4-godzinna droga powrotna pociągiem była dla mnie strasznie ciężka. Do domu wróciłem we wtorek w nocy, na prawdę, SKRAJNIE zmęczony. Dodam że od rana bolało mnie gardło i nie paliłem fajek. Postanowiłem odpuścić sobie szkołę w środę i siedziałem w domu. Od tego czasu, (na początku nieświadome) zaczęło się moje rzucanie fajek. Pod koniec dnia wiedziałem że w czwartek pójdę do szkoły i pomyślałem że skoro cały dzień nie paliłem fajnie by było jeszcze troche wytrzymać. Równy tydzień nie było w moich ustach żadnego papierosa. Co prawda mieszanie babilonu z mezaliansem to inna sprawa, ale tego nie liczę. Dopiero tydzień później, w środę (tj. wczoraj), skusiłem się na jednego papierosa, w nagrodę że wytrzymałem tydzień. Dzisiaj niestety znowu zapaliłem, ale jestem z tego powodu na siebie zły.. Psychicznie już nie potrzebuje fajek tylko czasami mam trochę słabsze chwile. Każdemu kto chcę rzucić fajki i myśli że to nie możliwe radzę spróbować ograniczyć z dnia na dzień, to na prawdę nie kosztuje wielę, wystarczy na prawdę tego chcieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz